Zawsze się zastanawiam, co by tu Wam napisać, byście się nie nudzili i z przyjemnością doczytali do końca, a nie oglądnęli tylko zdjęcia. Z niecierpliwością również czekam na Wasze komentarze. Za mną już ( mam taką nadzieję) burzliwy okres chorowania. Trochę ścięło mnie z nóg i moją córkę zresztą też. Ale tak jak i napisałam, mamy to za sobą- na szczęście.
Do pomocy w szyciu przyszła mi cała artyleria, wzbogaciłam się w nowe sprzęty, którymi pochwalę się na pewno kiedyś. Dzisiaj pokaże co moje maszyny potrafią uszyć. Pierwsza w życiu bluza, którą z uśmiechem na buzi zakłada moja córka, to coś czego nie da się opisać. Ta satysfakcja, że wykonałam ją sama, że dziecko mogło wybrać sobie wzór, i faktycznie widać że się cieszy z tego, co mama uszyła. Do pełni szczęścia brakuje nam teraz spodni, które na pewno też niebawem uszyję, bo przecież obiecałam 🙂
Nie taki diabeł straszny jak by się wydawało. Wystarczy trochę cierpliwości, odpowiedni wykrój, dobra instrukcja i maszyna. Obeszło się bez prucia, nerwów (pomijając fakt że nitka się zerwała, i założenie jej zajęło mi z 30 minut, bo instrukcja jest jaka jest, overlock to nie maszyna do szycia, której zakładanie nitki mam w małym paluszku), po prostu się szyło, miło i przyjemnie.
To gotowi?